
___________________________
Znudzony chłopak siedział na wzmocnionym nabrzeżu zwieszając nogi w dół i obserwując wodną toń. Statek, który miał go zabrać do Nami no Kuni opuszczał port dopiero za dwie godziny, więc musiał odczekać swoje. Widok ogromnych mas życiodajnej cieczy był motywujący, a on sam miał do nadrobienia pewne zaległości w dziedzinie swojej natury. Wstał powoli przeciągając się i ziewając przeciągle. Chyba przychodził czas na trening.
Dzisiaj na pierwszy ogień poszła technika zwana Suigun Suima. Nie było to nic nader skomplikowanego. Potrzebowaliśmy jedynie kilku pieczęci i kontaktu ze zbiornikiem wodnym... Pokręcił w końcu głową. Tamta technika była słaba. Na egzaminie chuunina coś takiego będzie zupełnie nieprzydatne i trening "sztuki podlewania kwiatków" w tym momencie, chociaż niezbyt wymagający byłby stratą czasu i energii. Postanowił postawić na na coś z wyższego poziomu, co jakby tworzyło rozwinięcie wcześniej wspomnianej technik tworzącej strumień wody wybijający ze zbiornika. Sięgnął do leżącego obok plecaka po odpowiedni zwój. Wychodziło, że na randze C istnieją trzy rozwinięcia tego pomysłu. Mieliśmy Mizu no Tatsumaki, które raczej nie pozwalało rozmiarami i głównym plusem była możliwość długiego podtrzymywania przy walce na większym zbiorniku wodnym. Istniał również Suikodan no Jutsu, który dużymi kosztami chakry tworzył strumień o największym zasięgu, chociaż i tak nie oferujący największych obrażeń. Bo mogliśmy nauczyć się jeszcze trzeciej techniki, która najbardziej zainteresowała młodego Hayate. Suigadan, bo tak nazywała się ta technika, posiadał kilka interesujących go cech. Po pierwsze - zasięg, w jakim mógł utworzyć źródło tego strumienia wynosił aż trzydzieści metrów. Po drugie, siła ofensywna była wręcz przytłaczająca, mogąc zarówno zadawać poważne rany kłute, jak i łamać kości siłą wody, czemu z pewnością żaden Genin by się nie oparł. Dochodziła też możliwość tworzenia kilku "kłów" na raz, czego może na tym poziomie nie potrzebował, ale później mogło być to również ogromną zaletą. No i perełka, jaką był całkowity brak pieczęci. Dzięki temu, przy odrobinie szczęścia mógł przy skupieniu uwagi przeciwnika na sobie utworzyć owy kieł za jego plecami. Jego wzrok padł ponownie na chwilę na tafle wody. Pokręcił ponownie głową. Nie mógł trenować w porcie, to byłoby zwyczajnie nierozsądne. Jego nieudana próba mogła uszkodzić któryś ze statków, a nawet gdyby do tego nie doszło, któryś z przestraszonych mieszkańców mógłby zdzielić go od tyłu w łeb patelnią, myśląc iż ma on złe intencje. Musiał zmienić nieco lokację. Zabrał plecak i ruszył kawałek za miasto by po drugiej stronie cypelka móc bez zbędnego stwarzania zagrożenia dla innych ludzi. Wziął głęboki wdech stając na brzegu w delikatnym rozkroku. W jego dłoniach cały czas znajdował się rozwinięty zwój, który dzielił uwagę chłopca między siebie a fale rozbijające się o klif u jego stóp. Wypuszczając powietrze z własnych ust zamknął oczy by lepiej skupić się na samym przepływie chakry w organizmie. Musiał użyć jej dużych jak na własne standardy ilości bladoniebieskiej energii by w ogóle móc zamarzyć o osiągnięciu oczekiwanego efektu. Powoli wypuścił energię z organizmu by ta strumieniem mogła udać się do wypatrzonego wcześniej punktu na morzu. Tam dochodziła dość trudna i wymagające niezłej kontroli własnej chakry część - wytworzenie wiru na wodzie. Energia musiała oddziaływać na fizyczny obiekt że sporą siła, by nadać wodzie odpowiedniego ruchu obrotowego. Potem musiał tą samą energię, bez zaburzenia wcześniejszych obrotów wyciągnąć w górę, tworząc ostro zakończony strumień. To z pewnością nie należało do łatwych. Potrzebował wielu prób, które mocno nadszarpnęły jego pokłady mocy. Zmarnował bardzo, bardzo dużo czasu, jednak kiedy wrócił do mieściny, statek był już gotowy. Mógł udać się na zasłużony odpoczynek.